Dziękuję bardzo.
Panie Marszałku! Wysoki Sejmie! Przed kilkoma dniami, w nocy z soboty na niedzielę, odszedł od nas jeden z najwybitniejszych polskich sportowców, wielki Ślązak, wielki Polak Gerard Cieślik. Jestem przekonana, że gdyby słyszał o sobie takie słowa, na pewno by protestował, ponieważ był człowiekiem niezwykle skromnym, prostym, szczerym i serdecznym. Mówię to z tym większą pewnością, że przez wiele lat znałam go jako sportowca, chorzowianina, spotykałam się z nim na stadionowej trybunie klubu, któremu, bez najmniejszej przesady, poświęcił całe życie.
Gerard Cieślik urodził się w 1927 r. w Wielkich Hajdukach, dziś dzielnicy Chorzowa, w niewielkiej odległości od stadionu. Tam też spędził całe 86 lat swego życia. Piłka była jego pasją od dziecka i pozostała nią do końca. Znane są jego sukcesy sportowe. Z klubem KS Ruch Chorzów trzykrotnie zdobył mistrzostwo Polski, a legendą polskiego piłkarstwa stał się w roku 1957, kiedy to na Stadionie Śląskim w obecności ponad 100 tys. widzów strzelił dwie bramki w meczu ze Związkiem Radzieckim. Zniesiony z boiska na rękach przez kibiców wywołał wtedy w całym kraju euforię, jaka dziś nie miałaby miejsca nawet po zdobyciu przez naszą reprezentację mistrzostwa świata.
Jeszcze w dzień owego słynnego meczu o godz. 6 rano, zresztą jak co dzień, poszedł do pracy, stanął przy swojej tokarce. Dziś brzmi to niewiarygodnie, ale wtedy Gerard Cieślik po prostu normalnie pracował, a po dniówce szedł na trening. Za tytuł mistrza kraju otrzymał sweter, a za zdobycie Pucharu Polski buty narciarskie. Gdyby urodził się 50 lat później, byłby medialnym idolem na miarę największych piłkarskich gwiazd i podpisywałby milionowe kontrakty.
Gerard Cieślik miał cechy nieczęsto dziś spotykane. Swojemu klubowi pozostał wierny przez całe życie, najpierw jako piłkarz, potem trener i wychowawca młodzieży, wreszcie jako doradca i kibic. Nigdy też nie osiedlił poza dzielnicą, w której się urodził, przez większość życia mieszkając zresztą więcej niż skromnie. Dopiero po wielu latach starań dostał mieszkanie w 10-piętrowym bloku i pozostał w nim do końca. Był nieprzekupny. Kiedy jeden z klubów oferował mu rzecz wtedy bezcenną, bo klucze do własnego mieszkania, odmówił, ponieważ nie wyobrażał sobie życia poza KS Ruch Chorzów i poza swoim miastem. Miał swoje stałe miejsce w kościele - na niedzielnych mszach siadał z żoną zawsze w tym samym i bynajmniej nie pierwszym rzędzie. Często podziwiany i fetowany, czuł niemal zażenowanie. Nigdy nie uważał, że dokonał czego nadzwyczajnego. Mimo swej popularności i legendy, jaka go otaczała, był skromny i uczynny. Ciepło wspominają go wszyscy dziennikarze, bo nigdy nie odmawiał aktualnego komentarza lub podzielenia się barwnymi wspomnieniami. Stronił od polityki, ale kiedy nabierał przekonania, że coś może być pomocne dla jego miasta czy klubu, nie wahał się przed zaangażowaniem swego autorytetu.
Nigdy nie zapomnę, jak w trakcie kampanii wyborczej do Sejmu w 2005 r. wsparł swoim nazwiskiem mój komitet honorowy. Czułam się wtedy dumna i zaszczycona i nie ukrywałam, jak ważne to było dla moich wyborców. Miał wszystkie pozytywne cechy Ślązaka - prostotę, ale nie prostactwo, skromność, wierność zasadom i ideałom, pracowitość i religijność.
Szanowni Państwo! Pozwolę sobie z tego miejsca złożyć kondolencje rodzinie i wszystkim, których ta śmierć napełniła żalem i smutkiem. Składam im wyrazy szczerego współczucia. Odszedł wielki Polak, wielki Ślązak, autorytet, niezapomniany piłkarz, człowiek wierny zasadom i tradycjom, legenda Chorzowa, Śląska i Polski. Nic go nie zastąpi. Pozostanie na zawsze w naszej pamięci. Niech spoczywa w pokoju. Dziękuję bardzo. (Oklaski)