Histeria wojenna zawisła nad emocjami rodaków. Podkreślam, nad emocjami. Racjonalizując to, co się dzieje na Ukrainie, w tej chwili na Krymie, nie jest i nie będzie wstępem do globalnej wojny, jak wieszczą co poniektórzy rodzimi politycy.

Są to często nieodpowiedzialne wypowiedzi, których chyba jedynym celem jest pokazać Polakom, że Moskal marzy o kolejnej bitwie o Warszawę, zaś Ukrainiec, z marnym dość stereotypem w naszej świadomości, mimo wszystko bliższy Polakom jest.

Otóż oznajmiam wszem i wobec, nie będzie żadnej wojny. Póki co, świadomie używam tego rusycyzmu, przy całej dramaturgii zdarzeń, dzieją się rzeczy nadzwyczaj racjonalne. Racjonalne z punktu widzenia Moskwy, która dba o swoje interesy, rzecz jasna rozumiane inaczej, niż my to postrzegamy.

Porównywanie sytuacji z Krymem do monachijskiej ugody z Hitlerem w 1938 roku, jest nietrafnym porównaniem. Po pierwsze, Putin to nie Hitler, po drugie, współczesna Rosja nie ma nic wspólnego z totalitaryzmem, przy wszystkich jej mankamentach z demokracją rozumianą po europejsku.

I jeszcze jedno. Miast nieuzasadnionej histerii, którą wywołują wśród obywateli RP najwyżsi rangą politycy, proponuję im, aby skupili się na dyplomacji. Tym bardziej, że Putin już ogłosił chęć rozmów na temat rozwiązania tego konfliktu. Inną rzeczą jest, czy zechce rozmawiać na przykład z premierem Tuskiem, który jeszcze stosunkowo niedawno ocieplał swój wizerunek w cieniu prezydenta Rosji, zaś obecnie zaczyna wymachiwać przed nim szabelką. I kto to jest histerykiem, a kto racjonalistą?