Powiedz mi co jesz, a powiem ci, kim jesteś. Nadinterpretacja? Niekoniecznie. Upraszczając, Chińczyk zje psa, Masaj krowią krew z mlekiem. I znowu upraszczając, Żyd nie zje świniny, Hindus wołowiny. A Polak? Kim jest Polak wedle jedzenia?

Przeciętny rodak mój ma dietę, której nie miał od Mieszka. Dietę tę można nazwać śmiało „podobną”. Kosztują Polacy podobno kiełbasę. Kosztują  podobno chleb. Kosztują podobno masło. Ile to kosztuje zdrowia? O tym cisza nad zbiorową trumną. Przecież mediom nie opłaca się pisać i mówić o producentach żywieniowych erzaców, bo wszak to reklamodawcy.

Pamiętam, jak za tej „przebrzydłej komuny”, jak określają ją beneficjenci cudownego kapitalizmu, czyniono sobie żarty z wyrobów czekoladopodobnych. Że za żelazną kurtyną czekolada to jest że ho-ho. Do dzisiaj czytam w prześmiewczych periodykach na temat PRL-u żarty i złośliwości o udawanych produktach Wedla, którymi wstrętni komuniści jakoby z rozmysłem karmili naród, bo nic innego nie mieli do zaoferowania.

Tego fragmentu nie adresuję do lemingów. Żywność za Gomułki i Gierka ma się tak do żywności za Kaczyńskiego i Tuska jak dach z gontu do pokrycia eternitem. Szprycowanie wszelkiego jadła wynalazkami, o których Maria Skłodowska-Curie nie śniła, jest rzeczą, która stała się powszechniejsza od noszenia krawata przez premiera.

I jeszcze jedno. W tym wszystkim jest ujemny plus. Otóż opakowania, w których możemy kupować blade jaja, gąbczasty chleb, wiórową szynkę, et cetera – jak mawiali smakosze pysznych fig i oliwek – są nierzadko dziełami sztuki. Wobec powyższego nawołuję: artyści do sztalug, technolodzy żywności do roboty. Problem w tym, że tak to sobie mogłem nawoływać  za Gomułki.