Strona którą oglądasz dotyczy poprzedniej kadencji sejmu. Aktualne informacje znajdziesz tutaj
Oświadczenia.


Poseł Piotr van der Coghen:

    Panie Marszałku! Wysoka Izbo! Od kilku dni jesteśmy epatowani doniesieniami medialnymi potępiającymi w czambuł organizatorów i uczestników szkoły przetrwania, której pomocy musiał udzielić bieszczadzki GOPR. Uważam, że tak totalne potępienie jest niesłuszne, a sprawa jest bardziej złożona, niż to się niektórym wydaje.

    Zacznę od początku. Problem w tym, że w nowoczesnym, europejskim społeczeństwie staramy się dzieciom przychylić nieba. Jeszcze 50 lat temu noszenie z piwnicy ciężkich wiader z węglem, aby palić w piecach, należało do zadań młodzieży. Podobnie na wsi - kidanie gnoju spod bydła i noszenie ciężkimi wiadrami wody ze studni było wówczas normalnym, codziennym obowiązkiem każdego małolata. Młodzież biegała na mrozie w gumowcach, jeździła z ojcem saniami do lasu na cały dzień, mroźny dzień, i nikt nie znał pojęcia termosu z gorącą herbatą. Ludzie byli wówczas siłą rzeczy mocniejsi, bardziej zahartowani i odporni na złe warunki atmosferyczne.

    Dziś telewizja satelitarna i komputery są standardowym wyposażeniem większości domów. Szczyty popularności biją fast foody. Dzieci już nie brną do szkoły kilometrami w kopnym śniegu, zmuszone do orientowania się po drzewach w zawiei śnieżnej i mgle. W miastach mają do dyspozycji komunikację miejską, z kolei tym na wsiach gminy organizują dowóz busami. Żyje się dziś zdecydowanie łatwiej, ale wszystko ma swoją cenę. Mieszkając w tak cieplarnianych warunkach, młodzież reaguje szokiem na każdy brak ułatwień, do których jest przyzwyczajona. Lament podnosi się, gdy zabraknie wody w kranach albo gdy stanie winda, a już awaria energii elektrycznej doprowadza wszystkich do depresji.

    Prawda jest taka, że chowając dzieci w dobrych warunkach, mimowolnie kształtujemy osoby bezradne, zupełnie nieprzygotowane, aby stawić czoło problemom życia i gwałtowności nieprzewidywalnych zdarzeń. Jakby tego było mało, nastolatki z upływem czasu potrzebują silnych wrażeń. Niestety najłatwiej jest sięgnąć po alkohol i narkotyki, przeżyć emocje, okradając samochody na osiedlowym parkingu, albo pójść ze starszymi kumplami na mecz, żeby obrzucać policjantów kamieniami.

    Można też, choć to znacznie trudniejsze, sięgnąć po zdrowe emocje, jakie dają góry. Można zafascynować młodzież narciarstwem, wspinaczką, grotołażeniem, szkołami przetrwania. Pamiętajmy jednak, że wszystko to, co daje adrenalinę i choćby nie wiem jak pozytywne emocje, niesie ze sobą także realne ryzyko niepowodzenia i wypadku. Są to relacje wprost proporcjonalne. Im więcej emocji, tym więcej ryzyka. Jeśli więc wychowanie nastolatków, oferowane przez szkoły przetrwania, uznamy za godne polecenia, to policzmy również koszty. Są nimi na pewno wydatki rodzin finansujących uczestnikom takich wypraw ekwipunek i udział w szkoleniach.

    Jest jeszcze jeden koszt. Koszt, o którym się na co dzień nie mówi. Jest nim bezpieczeństwo, które w Polsce finansowane jest w 50% przez państwo, a realizowane przez profesjonalne jednostki ratownictwa górskiego GOPR lub TOPR, powołane do udzielenia pomocy, gdy w górach spotka kogoś pech, jednostki ratujące turystów, taterników, grotołazów i narciarzy pozatrasowych, czyli wszystkich, którzy mniej lub bardziej przygotowani pojawili się w górach głodni przygody.

    Tak przechodzimy do meritum sprawy. Czy organizacja bieszczadzkiej wyprawy wrocławskiej szkoły przetrwania była idealna? Z pewnością nie. Można było ten biwak zorganizować inaczej, bliżej schroniska, co ułatwiłoby ewakuację. Można też było przewidzieć załamanie pogody. Można było utrzymać z młodzieżą bardziej interwencyjny kontakt. Można było zrobić lepiej jeszcze kilka rzeczy. Niemniej per saldo wyprawa była udana. Młodzież ta, zaprawiona przecież w biwakach, poznała prawdziwą grozę gór. Przeżyła zimowe załamanie pogody, zadymkę i mróz. Zobaczyła, co wichura jest w stanie zrobić z ludźmi i namiotami.

    Na szczęście organizator, oceniając sytuację jako pogarszającą się, w porę zareagował i wezwał pomoc. Dzięki sprawnej akcji bieszczadzkiego GOPR nikomu nic się nie stało. A że taka akcja ratownicza generuje koszty? A kto powiedział, że nie? A pomoc strażaków i medyków podczas każdego wypadku drogowego nic nie kosztuje? Przeciwnie, bardzo dużo.

    Uważam więc, że jeżeli społeczeństwo stać na wozy strażackie za miliony, to uniesie ten koszt wypraw ratunkowych po nasze dzieciaki szukające przygody i odwagi w górach. Warto sobie uzmysłowić, że jest to inwestycja. Prawie taka sama jak każda inna, z tą tylko różnicą, że tu inwestujemy w naszą młodzież, w jej tężyznę fizyczną, odwagę, hart ducha. Jeśli nie chcemy mieć w szkołach wyłącznie chuliganów albo mięczaków, to musimy popierać tego typu inicjatywy, nawet jeśli są związane z pewnym ryzykiem.

    Warto też pamiętać, że ta młodzież nie poszła w góry w klapkach ani w szpilkach. Na swój sposób była dobrze przygotowana do wyprawy. Miała śpiwory, namioty, łopaty śnieżne, kuchenki na gaz i rakiety. Co ważne, miała ze sobą telefony komórkowe i GPS, dzięki którym mogła podać ratownikom swoje namiary, gdy sytuacja zaczęła ją przerastać. Pokonał ich mróz i wichura, których nadejścia nie umieli przewidzieć, a które przerosły ich możliwości. Dlatego poprosili o pomoc profesjonalistów, bieszczadzkich GOPR-owców, dla których taka pogoda to nie pierwszyzna.

    Nie potępiajmy więc takich inicjatyw. Nie powodujmy sytuacji, żeby młodzi ludzie wcale nie wyruszali w góry albo - co gorsza - wyruszali (Dzwonek), ale bali się wezwać w porę ratowników, obawiając się konsekwencji, bo wówczas, przy spóźnionym alarmie, pomoc GOPR może przyjść za późno i wszystko może się skończyć prawdziwą tragedią. I jeszcze jedno - ogromny szacunek dla bieszczadzkich ratowników GOPR. Na was zawsze można liczyć. Dziękuję. (Oklaski)



Poseł Piotr Van der Coghen - Oświadczenie z dnia 07 lutego 2013 roku.


221 wyświetleń