Strona którą oglądasz dotyczy poprzedniej kadencji sejmu. Aktualne informacje znajdziesz tutaj
Oświadczenia.


Poseł Piotr van der Coghen:

    Pani Marszałek! Wysoka Izbo! Co jakiś czas przez nasz kraj przetacza się fala nowej histerii. Teraz jej inicjatorami są przeciwnicy tzw. uboju rytualnego. Doszło do tego, że szanowane w niektórych kręgach osoby, deklarujące się etykami, przyrównują tę formę uboju do zniesionego hinduskiego obyczaju sati, polegającego na rytualnym spaleniu wdowy na stosie pogrzebowym wraz ze zwłokami męża. A mnie zastanawia tak wielkie oburzenie u codziennych smakoszy świeżej szyneczki czy schabowego. Jakoś nikomu z tych deklaratywnie wrażliwych osób nie przeszkadza, że na co dzień delektują się wędlinami, pasztetem czy pieczenią, jakby nie miały świadomości, że jest to smakowite żucie sprofanowanego ciała zamordowanych, a przecież tak lubianych przez nas zwierząt. Te głośne protesty każą przypomnieć, że miliony ludzi codziennie zabijają i zjadają miliony istot innego gatunku i jakoś zdecydowanej większości społeczeństwa to nie przeszkadza. I bynajmniej nie od uboju zaczyna się straszliwa gehenna naszych braci mniejszych. W wielu miejscach na świecie już chów jest dla nich długotrwałą torturą. Zwierzęta hodowane głównie w celu ich uboju są przetrzymywane często w nieludzkich warunkach, powodujących ich niewyobrażalne cierpienia, i w takich też warunkach są tuczone dla szybszego wzrostu ich tłuszczu lub masy mięśniowej.

    Niech się też nikomu nie wydaje, że zwierzę nie boi się śmierci. Podczas każdego uboju zwierzęta przeżywają straszliwy stres, mając instynktownie świadomość, że idą na rzeź. Podkreślają to czasami fachowcy z branży spożywczej, ubolewając, że brutalne traktowane zwierząt i ich przerażenie przed śmiercią mają zły wpływ na smak pozyskiwanego z nich mięsa.

    Zastanawia też histeria rozpętywana wokół myśliwych, okrzykiwanych przez część miłośników zwierząt mordercami biednych istot. I znów ta hipokryzja. Przecież koła łowieckie pomagają przetrwać dzikim zwierzętom żyjącym w ich naturalnym środowisku, dokarmiając je zimą i chroniąc przez długi czas przed kłusownikami i watahami bezpańskich psów rozszarpujących osłabione głodem zwierzęta. Przyznam szczerze, że nie wiem, co wybrałyby zwierzęta, gdyby mogły mieć wpływ na swój los - czy być wolnym i szczęśliwym przez szereg lat, dziko żyjąc w lesie, a ewentualnie zakończyć niespodziewanie swoje życie z karabinową kulą w sercu, czy żyć jako tucznik w ciasnym pomieszczeniu oświetlanym żarówką całe życie z łbem w pełnym karmniku, a tyłkiem we własnych odchodach, być potem transportowanym w strasznych warunkach i zginąć, stojąc w rzeźni w długiej kolejce do umierania. Już nie wspomnę o zdarzających się przypadkach, że nieskutecznie ogłuszone zwierzęta są w ubojniach żywcem wrzucane do wrzątku i obdzierane ze skóry. Czy komuś się wydaje, że nieszczęsne zwierzę nie czuje i nie cierpi? Że ono nie słyszy rozpaczliwych krzyków swoich zabijanych braci?

    Tak więc jeśli nam tak zależy na dobru zwierząt, to przestańmy je po prostu jeść. Przerwijmy tym samym cierpienie milionów tych istot. Niestety, nie sądzę, żeby większość społeczeństwa zdecydowała się na to kiedykolwiek. Tradycje i przyzwyczajenia żywieniowe zawsze będą górować nad współczuciem.

    A protesty wobec uboju rytualnego to jakiś temat zastępczy, przecież zwierzęta umierają tak samo jak ludzie. Czy wiecie, jak się umiera z wykrwawienia? Tę prawdę znają żołnierze i ofiary wypadków. Po przerwaniu dużych naczyń krwionośnych w zależności od skali ich uszkodzenia tracimy stopniowo lub błyskawicznie z organizmu rzecz najcenniejszą, krew, krew, która jest niezbędna do życia m.in. dlatego, że jest nośnikiem tlenu do najdalszych zakątków ciała. Gwałtowny spadek ciśnienia krwi w mózgu powoduje w konsekwencji utratę przytomności; przy dużej utracie krwi - natychmiastową, przy wolnej następuje proces zasypiania, zasypiania snem, z którego coraz trudniej wybudzić, w końcu snem wiecznym.

    Dlatego też na co dzień, ratując ludzi będących ciężko rannymi ofiarami wypadków, z ranami krwotocznymi, wykonujemy czynność odwrotną, tamujemy krwawienie, podajemy dożylnie płyny krwiozastępcze, stosujemy reanimację i nie pozwalamy zasnąć. Tak próbujemy cofnąć nadchodzący nieubłaganie czas ich umierania.

    Rytualny ubój nie polega więc wbrew powszechnym opiniom na mrocznych praktykach odprawianych po jakichś dzikich tańcach przez czarnoksiężnika znęcającego się przy płonącym stosie nad zwierzęciem i wyrywającego mu żywcem serce. Rytualny ubój polega po prostu na spowodowaniu szybkiej śmierci przez szerokie otwarcie tętnic istoty zabijanej. Że jest to widok makabryczny dla osób, które mdleją na widok krwi wyciekającej ze skaleczonego palca, z całą pewnością. Ale niech nikt nie mówi, że zwykłe, bezkrwawe tłuczenie pałą w łeb albo zabijanie zwierzęcia przez rażenie prądem czy specjalnym pistoletem do ogłuszania, często tak nieskutecznym, że czynność trzeba kilkakrotnie ponawiać, jest bardziej humanitarne. W tej sytuacji albo zrezygnujmy ze smakowitej konsumpcji (Dzwonek) tradycyjnego tatara z jajkiem, albo przynajmniej, zabijając, stosujmy metody powodujące jak najmniej cierpień istot, które zjadamy. A ja wcale nie jestem przekonany, czy zwykły ubój jest bardziej bezbolesną metodą niż rytualny. Natomiast wyznawany światopogląd ma tu niewiele do rzeczy. Dziękuję za uwagę.



Poseł Piotr Van der Coghen - Oświadczenie z dnia 10 grudnia 2012 roku.


190 wyświetleń