W „wolnej” Polsce prezydentów mieliśmy wielu. Był generał z PRL-u, Jaruzelski, prezydent wyłoniony w wyniku tzw. pierwszych „wolnych wyborów”. Trzeba naprawdę faryzejskiego toku rozumowania, by kontraktowe, ustalone przy magdalenkowym stole, półwolne wybory nazywać wolnymi. Był niewykształcony, prosty elektryk Wałęsa, za którego wskoczyłbym w ogień, a sparzyłem się na Bolku. Następny był niedokończony magister, towarzysz Kwaśniewski, tłumaczący chorobą filipińską swoje skłonności do nadużywania. W tym gronie mieliśmy autentycznego Prezydenta RP, z którego rechotali tylko walterowcy[1] z polskojęzycznych, na nasze nieszczęście, dominujących mediów mętnego nurtu. Lech Kaczyński był doktorem nauk prawnych i profesorem nadzwyczajnym UKSW i UG, i dlatego nie mogli go ścierpieć niedouczeni oponenci. Mamy wreszcie prezydenta, hrabiego ze WSI, Bronisława Komorowskiego. Chełpi się znajomością historii a podczas uroczystości ku czci Żołnierzy Wyklętych mówi o ich ofiarach. Trudno dociec, czy o ofiarach z ich strony, czy po ich stronie. Ilość wpadek Bronka (to taki swojski chłop, który krzyknie hohoho) jest niezliczona. By wywyższyć się,  nie krępuje się nawet wejść w butach na siedzenie.