251 posiedzenie Komisji

1. Proszę państwa, jest to jedna z ważniejszych spraw, którymi powinniśmy się zająć w Polsce – kwestia szukania alternatywy dla białka paszowego. Dotyczy to wielu aspektów ważnych dla rolnictwa; nie tylko zmniejszenia uzależnienia od zewnętrznych dostaw soi, lecz także dywersyfikacji upraw w Polsce i doprowadzenia do zwiększenia dochodów rolnictwa. Zapewne o tych argumentach będziemy mówili.

Proszę o zabranie głosu panią minister Zofię Szalczyk i proszę o przedstawienie opinii ministerstwa rolnictwa. Również w tym punkcie będę prosił o zabranie głosu przedstawicieli nauki, zajmujących się realizacją programu wieloletniego. Zaplanowane są dwa wystąpienia, dwie prezentacje. Jedna prezentacja, prof. Księżaka, to „Produkcja roślin bobowatych w Polsce, efekty realizacji programu wieloletniego i dopłat bezpośrednich”. A także mamy zaplanowane wystąpienie prof. Jerzaka – „Stan obecny i kierunki rozwoju rynku rodzimych roślin strączkowych wykorzystywanych na cele paszowe w Polsce”.

Panów profesorów będę prosił, żeby się przygotowali do prezentacji, a panią minister proszę o zabranie głosu.

2. Panie przewodniczący, Wysoka Komisjo. Przede wszystkim chcę podziękować tym, którzy byli zaangażowani i są zaangażowani w program wieloletni. Dziękuję wszystkim, którzy koordynują poszczególne komponenty programu. Chcę podziękować panu dr Mikulskiemu, który jest tym integratorem różnych zespołów i głównie u niego uzyskujemy informacje.

Zarówno pan poseł Dolata, przewodniczący podkomisji, jak i ja, monitorujemy to, co się dzieje z programem. Chcę z dużym zadowoleniem przyjąć i podkreślić znaczenie wyników tego programu.

Natomiast musimy zacząć wyciągać też pewne wnioski. Temu ma być poświęcona i dzisiejsza dyskusja, i zapewne również spotkanie w Poznaniu. Co zrobić dalej? Zostały wydane istotne, spore środki państwowe, zostały wydane środki publiczne na przeprowadzenie badań, które rozwieją nasze wątpliwości w niektórych obszarach oraz dostarczą nam obiektywnej, empirycznej wiedzy na temat zarówno możliwości uprawy, jak i sensu oraz logiki uprawy. Bo to, że coś można uprawiać, to wcale nie znaczy, że to jest sensowne i logiczne. Wydaje mi się, że nie tylko dla takich pasjonatów jak ja i zapewne wielu innych w Polsce, ale również dla tych sceptyków – których szkoły rolnicze przez dziesiątki lat zapewniały i utwierdzały w przekonaniu, że soja jest rośliną niezastępowaną – te wyniki programu są przekonywujące, iż warto postawić w Polsce na produkcję roślin dostarczających białka.

Jest również kilka innych powodów, które wydają się przy chłodnej i obiektywnej analizie logicznym uzupełnieniem tej argumentacji. Przede wszystkim musimy w pierwszej kolejności zacząć rozmawiać o pewnym bezpieczeństwie żywnościowym. To jest pojęcie, które kiedyś funkcjonowało, potem zanikło. Twierdzono, że rynek globalny zapewni wszystko. Myślę, że nie. Poszczególne kraje, a na pewno władze publiczne poszczególnych krajów zaczynają to analizować i dobrze, że tak czynią. Element bezpieczeństwa żywnościowego w tym zglobalizowanym świecie nie jest czymś pustym, czymś martwym. Powinien być analizowany na podobnej zasadzie jak bezpieczeństwo militarne, bezpieczeństwo ekonomiczne. Dobrze, że zaczynamy myśleć w tym kierunku.

Również analizując strukturę zasiewów w Polsce, strukturę pod wieloma względami wadliwą, należy domniemywać, że w najbliższych latach zaistnieją zmiany w strukturze zasiewów i powierzchnia upraw niektórych roślin będzie się zmniejszała. Zresztą będzie tak z różnych powodów.

Należy spodziewać się zmniejszenia produkcji buraków cukrowych w Polsce. Zmiana systemu wsparcia spowoduje, że część producentów buraków nie będzie zainteresowana dalszą uprawą tych roślin. Będą miały na to wpływ zapewne ceny cukru i to, co dzieje się na rynku globalnym z produkcją cukru z trzciny cukrowej. To jest poboczny wątek; ale efektem zmian będzie to, że zapewne produkcja buraków nie będzie się rozwijała w Polsce.

Należy domniemywać, że również nastąpi ograniczenie uprawy kukurydzy. Uprawa kukurydzy w Polsce jest nadmierna i poza rozwojem dzików niewiele więcej daje, a jednocześnie powoduje ogromne problemy ze zbudowaniem jakiegokolwiek sensownego zmianowania roślin. Wydaje mi się, że entuzjazm, jaki przez lata był związany z kukurydzą, powoli zaczyna gasnąć. Dotyczy to również braku skutecznych działań na rzecz produkcji bioetanolu, czyli mamy tu cały problem produkcji biopaliw; ten potencjał w Polsce, zdaniem Najwyższej Izby Kontroli, jest w dużej mierze marnotrawiony. Dotyczy to zarówno uprawy rzepaku, jak i kukurydzy – rzepaku na estry wyższych kwasów tłuszczowych, a kukurydzy z przeznaczeniem na bioetanol. Nie spodziewam się, żeby tu zaistniały jakieś poważne zmiany na rynku, zachęcające do tej uprawy.

To jest również problem uprawy zbóż paszowych, w tym kukurydzy. Problemy, jakie są w hodowli zwierząt – przede wszystkim trzody chlewnej – są powszechnie znane. To będzie się przekładać i przekłada się na zapotrzebowanie na komponenty paszowe. To, że nie ma jeszcze gwałtownego załamania rynku, wynika tylko i wyłącznie z tego, że utrzymuje się produkcja drobiu na przyzwoitym poziomie. Jakiekolwiek tąpnięcie na rynku drobiu spowoduje ogromne problemy ze zbożami paszowymi, a jest to zdecydowana większość polskiej produkcji zbóż. Proszę mnie poprawić, jeśli się pomylę, ale ponad 80% stanowią zboża paszowe.

Nie będziemy również w najbliższych latach żadnym liczącym się eksporterem zbóż – przede wszystkim z powodu braku sprawnego terminala, dobrego nabrzeża do przeładunku zbóż. Dwa niewielkie nabrzeża, które są w prywatnych rękach, nie gwarantują, że będziemy istotnym eksporterem zbóż.

Mówię to głównie po to, żeby powiedzieć, iż jesteśmy w pewnym sensie w polskim rolnictwie skazani – w tym dobrym tego słowa znaczeniu – na szukanie alternatywy dla tych kierunków produkcji roślinnej, które wymieniłem oraz wielu innych, o których nie mówiłem. Nie będą się one rozwijać, a należy domniemywać, że będą się zmniejszały. A rośliny wysokobiałkowe, w szczególności wiążące azot, czyli te, według nowej systematyki, bobowate, mogą być znakomitą alternatywą dla tych rolników, którzy przecież muszą coś uprawiać na swoich polach.

W związku z tym to dobrze, że z kilkuletnim wyprzedzeniem zostały podjęte w Polsce kompleksowe prace, które mają przetestować i przeanalizować, jak cała duża grupa roślin strączkowych – utrzymujmy się w starej nomenklaturze – może zaistnieć w tej nowej sytuacji, związanej ze strukturą zasiewów w Polsce. Wydaje mi się, że ona się idealnie wstrzeliwuje w to, co się będzie dziać na rynku.

Także możemy – przy rozsądnym uwzględnieniu w strukturze zasiewów w Polsce roślin produkujących białko – ograniczyć import soi, zmniejszając również duże koszty. Tu jest kilka elementów, nie tylko ekonomicznych, które na to wpływają. Soja jest droga, koszty zakupu soi są znaczne. To jest rocznie kilka miliardów złotych, które mogłyby zasilić polskie rolnictwo, a nie rolnictwo amerykańskie, argentyńskie, brazylijskie, urugwajskie itd., itd.

Pewnie nie bez znaczenia jest również – chociaż tego wątku nie chcę dzisiaj tutaj rozwijać – problem niechęci znacznej części polskiego społeczeństwa do GMO. A soja, która jest dostarczana do Polski, jest przede wszystkim modyfikowana. To jest problem fitoestrogenów; sporo dyskusji na ten temat oraz na temat wpływu soi na zdrowie mężczyzn i młodych dziewcząt toczy się w Polsce. To jest jednak jakby poboczny wątek i nie chcę o tym mówić. Wydaje się, że powinniśmy szukać sensownej alternatywy dla soi jako źródła białka w paszach produkowanych w Polsce.

Teraz mamy wyniki kilkuletnich badań, które państwo prowadzicie, oraz przekonanie, że mamy spory dobór zarówno gatunków, jak i odmian w tych gatunkach, dostosowanych do różnych, specyficznych uwarunkowań glebowo-klimatycznych, zapotrzebowania na wodę itd. Mamy zatem ofertę, którą nauka przetestowała, przeanalizowała. Oferta ta może dla wszystkich polskich gospodarstw być konkretną propozycją uprawy. Zresztą trudno każdemu, kto miał do czynienia z rolnictwem, odejść od przekonania, że zbudowanie sensownego płodozmianu norfolskiego – czy w oparciu o dobór gatunków na gleby mocniejsze czy na słabsze – bez udziału roślin wiążących azot jest właściwie działaniem karkołomnym i się nie uda.

Wasze wyniki pokazują, że są rośliny i można uzyskiwać satysfakcjonujące plony. Jest system i zaprawiania nasion, i środków do ochrony; z tym były przejściowe problemy, że tak powiem, ale to wszystko jest przez Instytut Ochrony Roślin czy przez tę całą część nauki, zajmującą się ochroną roślin, wypełniane konkretnymi preparatami.

Zostały udowodnione dobre wyniki żywieniowe. Mnie na tym bardzo zależało, żebyśmy praktycznie byli w stanie ustalić przydatność rozwiązań co do efektywności wydatkowania, przyrostu, zdrowia, jakości tusz – tych elementów, na które odbiorcy zwracają uwagę. Wszystko się spina.

Teraz przechodzimy do tego, co nas czeka. Czy jesteśmy w stanie w Polsce, mając wiedzę, której może jeszcze kilka lat temu nie mieliśmy tak precyzyjnie potwierdzonej – mieliśmy przewidywania, przeczucia, ale teraz mamy potwierdzenie – w sposób istotny, skokowy rozwinąć produkcję do tych około pół miliona hektarów? A może w kolejnych latach byłoby to więcej? Wydaje się, że bez wsparcia – nie tylko finansowego, żeby sprawa była jasna – bez zaangażowania administracji będzie to trudne.

Budowanie rynku po stronie podaży jest jak najbardziej słuszne. Tutaj wspieram pana prof. Jerzaka w działaniach związanych z klastrem – nie tylko pomorskim. Na razie jest to maluteńki twór, ale zainteresowanie pojawia się w innych województwach. Słyszałem, że wojewoda kujawsko-pomorski zaczyna się tym tematem interesować – i dobrze, że administracje lokalne, regionalne, też się tym interesują. To należy absolutnie czynić, czynić po to, by zwiększać możliwość sprzedaży większych partii na rynku jako odpowiedź na zapotrzebowanie.

Natomiast wydaje mi się, że jest potrzeba, żeby przez pewien okres również – chociaż ekonomiści często z tym się nie godzą – wprost stymulować poprzez politykę państwa pewne działania, które pozwolą szybciej doprowadzić do zwiększenia uprawy.

Miałem duże nadzieje związane ze wsparciem do produkcji, czyli z tymi 2% koperty krajowej; notabene, proszę zauważyć, że UE przez wiele lat śmiała się z programów białkowych, kraje się z nich wycofały. Pamiętam doświadczenia francuskie sprzed kilkunastu lat, kiedy mówili: panie, to się w ogóle nic nie opłaca, soja z Ameryki jest tak tania, że nie będziemy się tutaj wygłupiali we Francji. Przychodzi opamiętanie i UE zachęca w swoich dokumentach do tego, żeby właśnie uprawiać w Europie rośliny produkujące białko.

 Tylko jest takie pytanie – czy zaproponowany model wsparcia bezpośredniego w Polsce jest tym, o co chodziło? Nie mówię o tych pakietach, które będą realizowane w ramach II filara, mówię o tym, co będzie w I filarze. Przy ustaleniu zasad wsparcia bezpośredniego toczyło się tu wiele rozmów, również na posiedzeniach tej Komisji. Rozmawiałem z panem ministrem Sawickim. Kontaktowaliśmy się z pracownikami. Wydaje mi się, że to nie jest to, o co chodziło.

Owszem, zapewne uzyskamy efekt. Już w tej chwili widać, co wynika z ilości wniosków składanych przez rolników, że rolnicy są tym programem zainteresowani. Uzyskamy efekt pro środowiskowy, uzyskamy wypełnienie normy zazielenienia – ale czy z tego będziemy mieli podaż białka? Przeznaczymy na to 67,5 mln euro – tylko czy z tego będziemy mieli to, do czego został generalnie powołany program białkowy, czyli zwiększenie racjonalnej podaży białka w Polsce? Nie będziemy mieli. Może się okazać, oby tak nie było, że to będzie taki trochę casus sadów orzechowych, czyli dopłat do czegoś, co nigdy żadnej produkcji nie wygeneruje.

W tym szerokim doborze gatunków, który został wskazany do płatności – zapewne logicznym doborze pod względem przydatności dla poszczególnych typów gleb, dla tej części przyrodniczej rolnictwa – można sobie wyobrazić wieloletnią uprawę, np. koniczyny białej, której nikt nie będzie zbierał, tylko przy pomocy sieczkarni potnie i rozdmucha po polu. Masa niezbyt duża – dopłaty dostanie. Czy o to chodziło? Proponowaliśmy ministerstwu rolnictwa szukanie jakiegoś finezyjnego mechanizmu, który jednak związałby uprawę, do której będzie wsparcie i to istotne wsparcie – z produkcją. Tym bardziej, że to jest w pakiecie „Płatności powiązane z produkcją” – te 15% powiązane z produkcją. W 2015 r. już nic się nie zmieni, ale wyszło chyba nie to, o co chodziło.

Nie mam gotowej recepty. Czy wprowadzić, tak jak w innych płatnościach powiązanych z produkcją, obowiązek kontraktacji? Czy deklaracji rolnika? Czy jakiegoś poświadczenia przez agencję restrukturyzacji, że zbiór się odbył? Każde z tych rozwiązań ma zalety i wady. Wszędzie można się również dopatrzyć elementu nadużyć, różnego rodzaju manipulacji, dzięki którym ma się uzyskać dopłaty, a niekoniecznie zebrać plon z pola, ale jakiś element powiązania z produkcją powinien być.

No dobrze, możemy sobie powiedzieć: pierwszy rok, próba frei, zobaczymy, co z tego wyjdzie. Ale zmiana mechanizmu rozliczania tych płatności absolutnie musi nastąpić. Jestem o tym przekonany.

Mam też pytanie do ministerstwa rolnictwa, do pani minister czy do departamentu; to pytanie wynika również z faktu, że rolnicy mnie o to pytają. Chodzi o pewne wątpliwości interpretacyjne. Nie są dopuszczone mieszanki z innymi roślinami niż wymienione na liście; czyli są możliwe mieszanki między roślinami, do których jest wsparcie, ale nie ma możliwości uprawy roślin wiążących azot, np. z trawami, za wyjątkiem chyba wyki jako rośliny podporowej. To jest logiczne i każdy wie, o co chodzi. Jednak tu się pojawia wprost pytanie do Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa o kwestię oceny udatności plantacji.

Wieloletnia plantacja roślin motylkowatych drobnonasiennych w sposób naturalny ulega zachwaszczeniu. Jeżeli jest założona na polach, na których była wieloletnia uprawa, np. traw, to jest absolutnie pewne, że w kolejnych latach nastąpi odbudowanie przynajmniej części traw, które w rozumieniu zasad płatności zachwaszczą tę uprawę. To jest również problem zaperzenia upraw, które jest absolutnie przewidywalne. Jak wtedy będzie rozpatrywane, czy ta plantacja jest udatna w tym znaczeniu, czyli czy kwalifikuje się do płatności? Czy też będzie zdyskwalifikowana? A jeżeli tak, to przy jakim procencie udziału gatunków niewspieranych? To są pytania, na które nie mam w tej chwili odpowiedzi, a nie chciałbym, żeby to się odbywało na zasadzie użerania się i kłótni z pracownikiem Agencji, który przyjdzie kontrolować uprawę.

A teraz pytanie, na które pewnie na koniec padnie odpowiedź – jaka będzie ostateczna stawka tego wsparcia? Wiemy, że ta propozycja, która była przedstawiona w chwili, gdy rozpatrywaliśmy ustawę o wsparciu bezpośrednim, już jest dużo mniejsza, niż było to przewidziane.

Przepraszam, że z taką pasją o tym mówię, ale bardzo mnie ten temat interesuje. To jest również pytanie do panów, którzy znają najbardziej z nas wszystkich wyniki i potrzeby kontynuacji tego programu – jakie działania powinniśmy podjąć jako następne kroki, żeby ta praca, za którą społeczeństwo zapłaciło wiele milionów złotych, nie trafiła wyłącznie na półki? Wy wykonaliście dobrze to, za co mieliście zapłacone, ale nie chodzi o to, żeby studenci się za jakiś czas uczyli, że w Polsce był taki program. Chodzi o to, żebyśmy zrobili ten dalszy krok – jeszcze raz powtórzę i na tym kończę – dający zwiększoną podaż potrzebnego białka krajowego, na które jest zapotrzebowanie na rynku.