Strona którą oglądasz dotyczy poprzedniej kadencji sejmu. Aktualne informacje znajdziesz tutaj

16 punkt porządku dziennego:


Wniosek o wyrażenie wotum nieufności wobec ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza (druki nr 960 i 1008).


Poseł Kazimierz Ziobro:

    Pani Marszałek! Wysoka Izbo! Panie Ministrze! Prezentując stanowisko Klubu Parlamentarnego Solidarna Polska odnoszące się do poselskiego wniosku o wyrażenie wotum nieufności wobec ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza, zacznę od przypomnienia art. 68 Konstytucji Rzeczypospolitej: ˝1. Każdy ma prawo do ochrony zdrowia. 2. Obywatelom, niezależnie od ich sytuacji materialnej, władze publiczne zapewniają równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych˝. Taki jest zapis w konstytucji.

    Jak wygląda sytuacja zabezpieczenia zdrowotnego pacjentów? Ja może posłużę się informacjami medialnymi, tak skrótowo, tytułem przykładu. Trudno sobie wyobrazić koszmar, którego doświadczyli rodzice Jasia z Warszawy chorego na ospę. Mimo że wozili go do kilku stołecznych szpitali, chłopiec zmarł na sepsę. Jaś umierał przez 7 dni. Jak to się stało, że mojego syna widziało kilkunastu lekarzy i żaden nie umiał mu pomóc? - pyta matka. Wystarczyło podać antybiotyk.

    Kolejny przykład. Tylko 7 miesięcy miał mały Oskarek, który zmarł na biegunkę. Chłopczyk umierał na rękach... nie będę opisywał sytuacji, jest relacja matki. Dziecko nie żyje...

    (Poseł Krystyna Skowrońska: I za to odpowiada minister zdrowia, panie pośle?)

    ...a oławski szpital nie poczuwa się do winy. Takich przykładów jest wiele. Narodowy Fundusz Zdrowia na Pomorzu odmówił leku chorej na raka i tym samym skazał ją na śmierć. Ja wiem, że będzie od razu riposta, iż to dotyczy lekarzy, ich odpowiedzialności...

    (Poseł Krystyna Skowrońska: A nie?)

    ...a nie pana ministra, ale pan minister sprawuje nadzór nad funkcjonowaniem szpitali, ma do tego służby, rzecznika praw pacjenta itd.

    Następna sprawa. Mamy ogromne kolejki, w jakich muszą czekać pacjenci, zanim zostaną poddani specjalistycznemu leczeniu. W kolejce do specjalisty w zależności od możliwości finansowych szpitala czeka się od kilku tygodni do nawet kilku lat. Przychodzący do naszych biur zbulwersowani mieszkańcy skarżą się na ten wręcz dla nich katastrofalny stan rzeczy, zagrażający ich bezpieczeństwu zdrowotnemu.

    Oto kilka przykładów. Lubuski Ośrodek Rehabilitacyjno-Ortopedyczny w Świebodzinie - na endoprotezę czeka się 3 lata. Dostanie się do specjalisty w Lublinie graniczy z cudem. Minimalny czas oczekiwania na wizytę w poradni kardiologicznej, onkologicznej czy diabetologicznej wynosi ponad 100 dni. I tu taki rodzynek. Z informacji zaczerpniętej z Forsala wynika, iż w jednej z wrocławskich poradni na przyjęcie do endokrynologa czeka się aż 7 lat. To tylko niektóre przykłady udręki pacjentów i lekarzy, bo podobny obraz indolencji naszej służby zdrowia, z różnym natężeniem, występuje w całym kraju - od Podkarpacia do Pomorza. Trudno sobie wyobrazić, jak mogą czuć się pacjenci, którzy swoje niejednokrotnie bardzo ciężko zarobione pieniądze muszą wpłacać na ubezpieczenie zdrowotne, gdy okazuje się, że w praktyce jest ono niewiele warte. Swoistego rodzaju umowa między ubezpieczycielem a ubezpieczającym, to jest Narodowym Funduszem Zdrowia jako instytucją, która na mocy przepisów prawnych odpowiada za dystrybucję środków funduszu zdrowia, nie jest dotrzymywana. Nadzór nad realizacją zadań spoczywających na Narodowym Funduszu Zdrowia jako umownym ubezpieczycielu sprawuje minister zdrowia, a więc jest on odpowiedzialny za ten stan rzeczy. Zdesperowani pacjenci w ostatnich trzech miesiącach skierowali do rzecznika praw pacjenta ponad 2000 skarg. Takiej ilości skarg nie odnotowano nigdy wcześniej. Zaistniałe kolejki, odmowę przyjmowania do szpitali w grudniu ubiegłego roku, 2012 r., nawet dzieci - tu przykład instytutu matki w Warszawie - prezes Narodowego Funduszu Zdrowia w swojej wypowiedzi dla prasy określa jako normę, coś, co pod koniec roku ma prawo wystąpić. Pacjent powinien pewno zaplanować chorobę na styczeń bieżącego roku, a nie chorować w grudniu. To niby takie proste dla pani prezes, jak i dla pana ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza, który tę teorię powtórnie przedstawił na posiedzeniu Komisji Zdrowia. Niestety, ta pseudonorma przeszła na rok bieżący. Dyrekcja Centrum Onkologii w Bydgoszczy 14 stycznia br. wydała oświadczenie o ograniczeniu przyjmowania chorych w 2013 r. Tonący w długach ze względu na niewypłacone środki za nadwykonania z trzech lat, co w polskich szpitalach staje się niechlubną normą, dyrekcja postanowiła dostosować się do warunków kontraktu narzuconego przez Narodowy Fundusz Zdrowia, to jest wydatkować miesięcznie na leczenie pacjentów 1/12 przyznanych rocznych środków. Tak długie kolejki w zależności od rodzaju choroby powodują zwykle nieodwracalne pogorszenie stanu zdrowia pacjentów, u pacjentów zaś dotkniętych nowotworem złośliwym oznacza to po prostu wyrok śmierci. Pacjent umrze lub będzie w stanie terminalnym, zanim zostanie podjęte leczenie. Jest to dramat, jaki przeżywa nie tylko chory, lecz i cała jego rodzina. To jest także dramat lekarzy, którzy, postępując zgodnie ze swoim powołaniem i etyką lekarską, chcą ratować zdrowie i życie, a stają przed wyborem: złamanie przepisów, to jest przekraczanie limitów przydzielonych na leczenie środków finansowych, albo przesuwanie terminu przyjęcia pacjentów i narażanie ich na trwałe pogorszenie stanu zdrowia lub w niektórych przypadkach nawet na śmierć. Jest to również dramat osób zarządzających szpitalem, którzy stają przed wyborem: odmówienie przyjęcia pacjentów albo doprowadzenie zarządzanej placówki do bankructwa.

    Opisane zjawisko skutkuje jednak nie tylko brakiem równego dostępu do opieki zdrowotnej, lecz także pogłębieniem kryzysu w tym sektorze poprzez: tworzenie sytuacji korupcjogennej, której przyczyną może być fakt, że człowiek w obronie życia swojego lub bliskich mu osób jest w stanie wydać każde pieniądze i zaryzykować bardzo wiele, nawet jeśli groziłoby mu to najsurowszymi karami; często brak motywacji lekarzy do wydajnej pracy w sektorze publicznym - przecież przy takich kolejkach mogą liczyć na to, że pacjenci, którzy nie chcą lub nie mogą czekać na leczenie, przyjdą do ich prywatnych gabinetów, dzięki czemu mogą podwoić swoje dochody; niechęć osób zarządzających placówkami medycznymi do zapewnienia wysokiej jakości opieki, bo kto zapłaci za dodatkowych pacjentów i za świadczone na ich rzecz wysokospecjalistyczne usługi, których kontrakt nie obejmuje? Im jest mniej pacjentów, tym lepiej dla jednostki.

    Po drugie, oprócz wspomnianych kolejek mamy do czynienia z chaosem administracyjnym na wielu poziomach funkcjonowania służby zdrowia. Przykładem niech będą skutki wprowadzenia kar dla lekarzy za źle wystawione recepty. Lekarze postanowili, że będą pozostawiać sprawę refundacji do decyzji Narodowego Funduszu Zdrowia. Pacjenci, niejednokrotnie zmuszeni chorobą, kupowali w takiej sytuacji lek po pełnej cenie. To są pacjenci, którzy opłacają ubezpieczenie zdrowotne. Zapłacili wcześniej za to, czego nie dostają. Kto zwróci pieniądze ludziom, którzy w wyniku takiej a nie innej polityce płacą za leczenie wielokrotnie więcej, niż to wynika z ustawy refundacyjnej. Tak więc ustawa stała się drenażem portfeli zwykle niezamożnych obywateli. Okrzyczany mit przystępności leków tańszych lepszej jakości dał Narodowemu Funduszowi Zdrowia ponad 2 ml oszczędności. Nieadekwatność wysokości zarobków czy świadczeń emerytalno-rentowych do kosztów ponoszonych na zakup leków wpędza ludzi w biedę. Często bywa, że odchodzą oni od aptecznego okienka z niczym, bo nie stać ich na nabycie niezbędnych leków. Kolejny mankament, również związany z receptami, widać niejednokrotnie w sytuacji, kiedy apteka nie wydaje leku, ponieważ lekarz użył nieaktualnej recepty. Sami aptekarze i farmaceuci gubią się w tym chaosie i nie wydają leku, gdy mają wątpliwości, czy recepta jest ważna, czy nie. Lekarze z kolei mówią wprost: nie było jeszcze dostawy nowych recept. A pacjent cierpi, w przenośni i dosłownie. To pewnie nawet nie będzie stanowić realnego problemu, bo przecież pacjent, który przetrwał czekanie w kolejce, wytrzymał sprawdzanie, czy jego recepta jest ważna, czy nie, zapłacił być może wielokrotnie więcej, niż jego leczenie kosztuje, kupił lek po pełnej cenie, z pewnością poczeka na zamówione lekarstwo albo po prostu zrezygnuje, jeżeli uda mu się jeszcze przed śmiercią podjąć decyzję.

    Po trzecie, pojawił się nowy problem, o czym wcześniej wspomniałem - brak przyjęć dzieci w specjalistycznych placówkach medycznych, takich jak: Centrum Zdrowia Dziecka czy Instytut Matki Polki. Doprowadzenie do takiej sytuacji to już złamanie nie tylko dwóch wspomnianych zapisów Konstytucji Rzeczypospolitej, ale też punktu: ˝Władze publiczne są obowiązane do zapewnienia szczególnej opieki zdrowotnej dzieciom, kobietom ciężarnym, osobom niepełnosprawnym i osobom w podeszłym wieku˝. Trudno opisać słowami, co mogą czuć rodzice takiego dziecka, widząc, że teoretycznie jest budynek, jest wykwalifikowany personel, jest zwykle bardzo drogi sprzęt medyczny, ale leczenia nie będzie, ponieważ placówka nie ma pieniędzy.

    Mimo że powyższe argumenty są wystarczające, aby ocenić pracę ministra zdrowia już nie tylko negatywnie, ale chyba i jako karykaturę wykonywania ustawowych obowiązków, to na nich negatywne skutki opisywanej sytuacji się nie kończą. Wybiegając nieco w przyszłość, nietrudno przewidzieć, jakie będą tego następstwa. Oprócz następstw bezpośrednich, takich jak trwałe pogorszenie stanu zdrowia pacjentów, a nawet spowodowanie przyspieszenia ich śmierci w wyniku braku dostępności należnej im opieki zdrowotnej, nastąpi upadek placówek medycznych oraz podmiotów gospodarczych z nimi kooperujących (Dzwonek), a w konsekwencji wzrost bezrobocia. Kto wtedy odpowie za niewypełnienie obowiązków państwa wobec obywateli? Czy to nie minister Bartosz Arłukowicz deklarował, że chce, aby płacono nie za leczenie, ale za efekty leczenia? Jeśli tak, to trzeba przyznać, że pierwszą rzecz udało się panu ministrowi osiągnąć. Cel, do jakiego zmierza stosowanie takiej polityki prozdrowotnej, można skwitować jedynie powiedzeniem: dobry pacjent to pacjent zdrowy, pacjent bogaty, a dobry pacjent biedny to pacjent martwy.

    My nie chcemy czekać na dalsze efekty takiej pracy, bo nie możemy pozwolić na łamanie podstawowych praw, jakie daje Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej. Resort zdrowia pod kierownictwem ministra pana Bartosza Arłukowicza nie ma żadnego planu rozwiązania podstawowych istotnych problemów z zakresu zagwarantowania bezpieczeństwa zdrowotnego Polakom, więc nie możemy bezczynnie patrzeć na sytuację, że pacjent może będzie leczony, może dostanie receptę, może lekarstwo będzie dostępne, a on sam może dożyje leczenia. Dlatego klub Solidarnej Polski popiera wniosek o wyrażenie wotum nieufności wobec pana ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza.

    Panie ministrze, jak ma pan honor, abdykuj pan. Oszczędź pan kompromitacji i wstydu Platformie Obywatelskiej i Polskiemu Stronnictwu Ludowemu. Dziękuję.



Poseł Kazimierz Ziobro - Wystąpienie z dnia 24 stycznia 2013 roku.


217 wyświetleń

Zobacz także: