Strona którą oglądasz dotyczy poprzedniej kadencji sejmu. Aktualne informacje znajdziesz tutaj
Oświadczenia.


Poseł Henryk Kmiecik:

    Szanowny Panie Marszałku! Wysoka Izbo! W powszechnej świadomości społecznej funkcjonuje przeświadczenie, że na wejściu Polski do struktur Unii Europejskiej najbardziej skorzystały dwie grupy zawodowe. Pierwsza to rolnicy, którzy na dobrą sprawę mogą nie siać i nie orać, a dopłaty i tak dostaną, ale zostawmy ich na razie w dyspozycji wicepremiera Piechocińskiego. Drugą grupą są lekarze. Oni to właśnie skupieni pod skrzydłami etatowego kontrolera kolejek do lekarza, ministra Arłukowicza, są obecnie największymi beneficjentami członkostwa Polski w Unii Europejskiej. Takie, a nie inne stwierdzenie jest ze wszech miar uprawnione. Proszę zwrócić uwagę, że od dłuższego już czasu, narzekając na złą kondycję polskiej służby zdrowia, nie narzekamy na pobory lekarzy, mało tego, sami lekarze tego nie robią. Mówimy o złym systemie, o tym, że wszystkiemu jest winny Narodowy Fundusz Zdrowia, ale nikt do tej pory nie potrafił wytłumaczyć ludziom zawisłości w kalkulowaniu cen za poszczególne zabiegi. Nikt nie potrafił powiedzieć, że na przykład koszt zabiegu poza kolejnością, czyli np. 50 tys. zł, w 30% składa się z użytych w trakcie zabiegu leków, materiałów itp. Na te 30% składa się także m.in. amortyzacja szpitala, sprzętu, a 40% tej kwoty stanowi honorarium dla personelu, w tym lekarzy. Gdyby w ten sposób przedstawić opinii publicznej tego rodzaju kalkulacje, może efekt byłby na tyle pozytywny, że zadowoliłby zarówno cały resort zdrowia, służbę zdrowia, jak i samych pacjentów. Niestety, najprawdopodobniej nigdy tak to się nie będzie odbywało. Można postawić pytanie, czy to, co obecnie dzieje się z pensjami lekarzy, z niezliczoną ilością etatów i etacików, jest w porządku. Od biedy, odkładając do lamusa etykę i przysięgę Hipokratesa, a nawet rozporządzenie ministra finansów o kasach fiskalnych, można powiedzieć, że jest w porzo, używając języka naszych pociech.

    Wysoki Sejmie! Czy jest w porzo, gdy lekarz, a może raczej prezydent dość dużego miasta, jakim jest Wałbrzych, raz w najlepsze zarządza całym miastem, a innym razem oddziałem kardiologicznym, gdzie jest ordynatorem? Czytając smętne tłumaczenie naszego bohatera, znowu zetknąłem się ze słowami ˝etyka˝, ˝etos lekarza˝ itp. I byłoby to w porzo, gdyby nie kolejna informacja, że ten etos i ta etyka przynoszą rocznie 140 tys. dochodu. Jeszcze bardziej nie było w porzo, gdy okazało się, że zgodę na tego rodzaju zabawę w lekarza i samorządowca legitymizuje Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Pan prezydent Roman Szełemej w sposób niezwykle błyskotliwy i przekonujący potrafił do swoich racji przekonać wszystkich, prawie wszystkich. Nie przekonał pani poseł Anny Zalewskiej, nie przekonał mnie, nie przekonał chyba także premiera Donalda Tuska, który stwierdził, że do Wałbrzycha mu nie po drodze.

    Ten wałbrzyski incydent po raz kolejny udowodnił, że polskie prawodawstwo ma w swoim systemie tyle dziur, co dobry ser ementaler. Gdy w sposób dość czytelny spacyfikowano zapędy funkcjonariuszy publicznych do prowadzenia własnej działalności, to w żaden sposób nie wprowadzono tego zakazu, jeżeli chodzi o profesję lekarza. Ustawa samorządowa nie uwzględnia tego rodzaju sytuacji. Ustawodawca albo nie docenił w swojej pomysłowości pewnych grup zawodowych, w tym lekarzy, albo skonstruował kolejnego prawnego gniota. Nie przewidział, że Polską będzie rządziła najbardziej pomysłowa i najbardziej interesowna partia, jaką jest bez wątpienia Platforma Obywatelska. W nieodległej od Wałbrzycha miejscowości, jaką jest Kamienna Góra, inny lekarz, także członek czy też sympatyk jaśnie nam rządzącej Platformy Obywatelskiej, piastując funkcję radnego powiatowego, w najlepsze prowadzi prywatną praktykę lekarską na powiatowym sprzęcie, w powiatowym szpitalu. Tutaj także słyszymy tłumaczenia, że to na prośbę pacjentów, dla społecznego dobra itp., itd.

    Wysoki Sejmie! Wiele lat temu, jeszcze za czasów realnego socjalizmu, w tym samym Wałbrzychu urząd skarbowy, kontrolując rzemieślnika i chcąc wyliczyć mu tzw. domiar, skrupulatnie liczył mu godziny pracy. Na pytanie urzędników, że te wyliczenia się nie zgadzają i dają w efekcie to, że doba ma 26 godzin, a nie 24 godziny, rzeczony rzemieślnik odpowiedział: To proste, wstaję dwie godziny wcześniej. Czy pan prezydent Roman Szełemej także tak czyni? Mam szczerą nadzieję, że w dniu 16 listopada 2014 r. odpowiedzi na to pytanie i szereg innych udzielą wyborcy. Dziękuję.



Poseł Henryk Kmiecik - Oświadczenie z dnia 03 kwietnia 2014 roku.


51 wyświetleń

Zobacz także: