Panie Marszałku! Wysoka Izbo! Może was zaskoczę, ale jestem w stanie zrozumieć dążenie gejów do uregulowania ich związku. Oni nie mają innego wyjścia. Prywatnie mogę im tylko współczuć, że ich tak inna seksualność wzięła górę nad przyjętym w tym kraju od wieków obyczajem. Obyczajem przewidującym łączenie się ludzi w trwałe związki, związki kobiety i mężczyzny, które prawo chroni u nas w sposób szczególny.
Niestety, wybierając uczucie do osoby własnej płci, płacą strasznie wysoką cenę, świadomie rezygnują z możliwości założenia pełnej rodziny, bo już sama przyroda zdecydowała o tym, że z takiego związku potomków być nie może. Zawrzeć mogliby jedynie komórkę społeczną pustą, bez przyszłości, bez wartości najcudowniejszej - bez dzieci. To jest cena tej decyzji, ale, jak powiedziałem, jestem w stanie zrozumieć, że walczą o to, żeby za tę cenę być w oficjalnym związku razem z osobą tej samej płci, którą kochają. Staram się ich zrozumieć, choć nie popieram. Natomiast zupełnie nie rozumiem koncepcji tworzenia jakiegoś związku partnerskiego kobiety i mężczyzny, skoro istnieje przecież instytucja małżeństwa zawierana niekoniecznie przed kapłanem, ale możliwa do zawarcia w trybie cywilnym przed urzędnikiem państwowym. To jakiś dziwaczny kontrakt i oczekiwanie na przyznanie praw quasi-małżeńskich bez przyjęcia obowiązków, odpowiedzialności i koniecznego w małżeństwie kompromisu. To przecież zwykły brak konsekwencji. Rozumiałbym, gdyby celem tej regulacji było zapewnienie losu dzieciom par żyjących w związkach nieformalnych (Dzwonek), ale ponoć ta regulacja ma nie dotyczyć osób będących w związkach małżeńskich jeszcze nierozwiązanych.
O co więc chodzi? W jaki sposób społeczeństwo miałoby na tym zyskać? W historii były już różne dziwne regulacje prawne. Na przykład przed wojną burdel mogła prowadzić wyłącznie mężatka. Dziękuję. (Oklaski)