GÓRNICY A SPRAWA POLSKA – kilka słów o #wygaszaniu

Uczeni zgrupowani w Akademickich Klubach Obywatelskich im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego sformułowali bardzo ważne oświadczenie, które stało się elementem społecznego nacisku na władze. Pokazuje solidarność umysłowych elit Rzeczpospolitej z górnikami i ze Śląskiem, regionem tradycyjnie i emocjonalnie, silnie związanym z Polską, którego mieszkańcy obawiają się, że czeka ich nic innego, jak tylko gospodarczy regres.

Poznań, 16.01.2015r.

Oświadczenie

Akademickich Klubów Obywatelskich im. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Poznaniu, Krakowie, Łodzi i Warszawie w sprawie sytuacji w polskim górnictwie i strajków na Śląsku

Akademickie Kluby Obywatelskie z wielkim niepokojem obserwują narastanie napięcia na Śląsku w związku z protestami górników w obronie miejsc pracy i źródeł utrzymania ich rodzin. Konflikt, który wybuchł przed kilkoma dniami jest efektem wieloletnich zaniedbań państwa, braku reform nie tylko w górnictwie, ale w wielu dziedzinach życia gospodarczego Polski. Ma także bardzo głębokie przyczyny w katastrofalnej dla kraju polityce ograniczania, wręcz likwidowania polskiego potencjału wytwórczego. Doświadczamy teraz kolejnej fazy likwidacji polskich zasobów gospodarczych. Już w latach dziewięćdziesiątych zlikwidowano wiele gałęzi polskiego przemysłu, który – to prawda – wymagał dokapitalizowania, unowocześnienia, restrukturyzacji, ale nie likwidacji, wyprzedaży czy pseudoprywatyzacji, kiedy polskie przedsiębiorstwa były przejmowane przez państwowe firmy zagraniczne.

 W obce ręce przeszedł gromadzony przez pokolenia majątek narodowy i polski potencjał produkcyjny w wielu dziedzinach gospodarczych, np. w produkcji cukru, cementu, stali i wyrobów hutniczych itd., a wiele innych zostało po prostu zlikwidowanych – np. przemysł stoczniowy, włókienniczy, motoryzacyjny – lista jest bardzo długa. Szczególnie bolesna jest dla nas perfidna metoda stosowana przez polskich decydentów: doprowadzanie przedsiębiorstw do upadłości i likwidacja lub sprzedaż w obce ręce za bezcen. Nowi właściciele albo likwidowali polskie przedsiębiorstwa jako konkurencyjne, albo je rewitalizowali, by transferować zyski za granicę.

Dekadę temu z troską obserwowaliśmy dramat polskich stoczniowców i ich rodzin. Dziś to samo grozi polskim górnikom – mimo nadzwyczajnych ograniczeń zatrudnienia i wydobycia węgla w latach dziewięćdziesiątych (redukcja zatrudnienia o ok. 100 tys. osób). To wszystko dzieje się w kraju, dla którego węgiel jest najważniejszym elementem bezpieczeństwa energetycznego i w czasie, gdy władze nie mogą zapewnić ani dywersyfikacji dostaw ropy i gazu (ślimacząca się budowa gazoportu), ani rozpoczęcia pozyskiwania surowca z łupków. A przecież suwerenność energetyczna – w Polsce nadal oparta na węglu – jest obok demografii najważniejszym warunkiem suwerennego bytu narodu i państwa.

Dziesiątki tysięcy polskich rodzin mogą stracić możliwość utrzymania się z pracy i popaść w skrajną biedę. Zagrożenie to ze szczególną jaskrawością pojawia się na Śląsku, którego mieszkańcy w latach dwudziestych trzema powstaniami narodowymi wywalczyli sobie przynależność do państwa polskiego.

Wyrażamy naszą solidarność ze śląskimi górnikami, ich rodzinami, wspierającymi ich związkowcami i samorządowcami. Wasza walka o miejsca pracy i godne życie z ciężkiej pracy jest nie tylko walką o swoje – jest niezwykle ważnym fragmentem walki o uzdrowienie życia społecznego i gospodarczego w całej Polsce.

Polskie państwo, polska gospodarka mają służyć wszystkim Polakom, nie tylko tym, którzy nią zarządzają. Polskie życie gospodarcze – wolne od korupcji, przywilejów i łupów dla „swoich” – ma być sprawnie zarządzane przez merytoryczne kadry kierownicze wyłaniane drogą uczciwych konkursów, wolnych od partyjnych nacisków. Ma służyć rozwojowi polskiego potencjału gospodarczego i dobrobytowi Polaków.

Wzywamy wszystkich Rodaków do wsparcia protestu górniczego jako początku prawdziwej naprawy i restytucji polskiego życia gospodarczego – nie przez likwidację, lecz uczciwą, merytoryczną restrukturyzację, która stworzy warunki sprzyjające efektywnemu funkcjonowaniu przedsiębiorstw i godnemu życiu pracowników.

Podpisało ok. 500 osób z AKO Poznań, AKO Kraków, AKO Warszawa i AKO Łódź, wśród nich oczywiście niżej podpisany (podkreślenia moje – J.Ż.).

Gorące protesty górników i całego Śląska, który już doświadczył skutków „wygaszania” kopalń i hut, i znacznej części przemysłu uznanego za zbędny w „nowej rzeczywistości”, przyniosły chyba jakieś efekty, bo zawarto porozumienie częściowo uspokajające górników.  Myślę, że nie bez znaczenia były protesty opozycji i takie głosy jak to oświadczenie, które pokazało, że jest w Polsce szeroki front odmowy wobec tej polityki. Można mieć tylko nadzieję, że nie jest to kolejne mydlenie oczu i blamaż jak ze Stocznią Szczecińską – gdzie też obiecywano.

Ale parę kwestii warto wyjaśnić, bo wiele jest tu nieporozumień. Jak informują media, „pani premier stwierdziła, że razem z pro­gra­mem dla KW przy­go­to­wa­no duży pro­gram dla ca­łe­go Ślą­ska, który zo­sta­nie przed­sta­wio­ny w marcu. – Tam jest cały prze­mysł cięż­ki i o tym trze­ba my­śleć – pod­kre­śla­ła.”

I dopiero teraz – ten program dla Śląska? To trzeba było tyle zamieszania, rozpaczy ludzi i protestów, drwin opozycji z nieudolności rządu, by dojść do wniosku, że tu trzeba szerokiego programu dla Śląska, że trzeba myśleć o polskim przemyśle? Jeśli się w ogóle zaczęło myśleć o likwidowaniu nierentownych (jakoby) kopalń, to podstawowa sprawa: najpierw trzeba było ruszyć mechanizm tworzenia nowych miejsc pracy, inwestycji, a potem ewentualnie zamykać kopalnie – jeśli to miałoby w ogóle sens. Ale czy ma sens – to jest wątpliwe. Bo jest wątpliwe, że Polska niegdyś dumny eksporter czarnego surowca, teraz ma się stać jego importerem. Twierdzenia o nierentowności czterech kopalń z całej spółki od początku wydawały się nie za bardzo wiarygodne. Brak rentowności jest zawsze wynikiem aktualnych określonych warunków ekonomicznych, które mogą mieć krótkookresowy charakter – zależą od aktualnej koniunktury, cen na rynkach światowych, a przede wszystkim: czynników kształtujących koszty. Zależą od organizacji i jakości zarządzania – a nie jest prawdą, że państwowe musi być źle zarządzane, że „państwo się zawsze nie sprawdza”, jak plotą co poniektórzy domorośli eksperci.

Nie usłyszeliśmy, kto i jak przeprowadził profesjonalną analizę struktury kosztów i możliwości obniżenia ceny. Jeśli pojawia się konkurent w postaci tańszego węgla zza wschodniej granicy, gdy mamy do czynienia z dumpingiem lub po prostu niższymi kosztami, to trzeba przede wszystkim szukać sposobów na obniżenie własnych wewnętrznych kosztów – a tu jest spore pole manewru, i niekoniecznie w płacach górników, ale w różnych dodatkowych płatnościach obciążających koszty, przede wszystkim podatkach kosztotwórczych. Jeśli kopalnie zostaną zlikwidowane, to i tak stracimy wpływy podatkowe, zatem czy nie lepiej od razu te podatki zredukować? Na przykład w Australii zniesiono podatek węglowy. Zresztą, faktycznie zawsze ekonomicznie najefektywniejsze są podatki ściągane z wypracowanej nadwyżki, a nie te, które zawyżają koszty; i oczywiście tak z tej nadwyżki, by nie działo się to kosztem wydatków prorozwojowych finansowanych z zysku – to jest generalna kwestia ekonomicznej racjonalności systemu podatkowego.

A co do płac, to warto zadać sobie pytanie, czy górnicze wynagrodzenia rzeczywiście są zatrważająco wysokie, jeśli tylko o 60% wyższe od średniej płacy w gospodarce, co doprawdy nie jest wygórowaną ceną ryzyka i trudu – jednak istotnie wyższego od „średniego trudu” w innych dziedzinach gospodarki.

Na problem kosztów i korzyści trzeba patrzeć szeroko: likwidacja tych miejsc pracy pociągnie za sobą upadek nie tylko firm powiązanych bezpośrednio z kopalniami, kooperantów, ale w wyniku spadku dochodów ludności w regionie, także licznych usług, bo skutki spadku popytu mają zawsze szerokie konsekwencje. Głębsza profesjonalna analiza mogłaby wykazać, że nawet jeśli dopłacamy do niektórych kopalń, to przecież powstają dochody górników i całego korzystającego z istnienia kopalń otoczenia, zostaje podtrzymana gospodarka, z której płyną dodatkowe dochody podatkowe, w szerszym ujęciu kompensujące koszty dotacji. Kwestię znaczenia dotacji w dalszym komentarzu jeszcze wyjaśnię.

Jak mówi „najlepiej poinformowana osoba w Polsce, obywatel Poliszynel”, istotnym czynnikiem kosztotwórczym jest złożona sieć pośredników i spółek doczepionych do górnictwa jak kleszcze do psiego ogona, zwana powszechnie „mafią węglową”. Kleszcze mogą wyssać dużo krwi i zarazić wyniszczającymi organizm chorobami.  Ten chory układ uderza nie tylko w sferę pośrednictwa, ale też bezpośrednio drenuje koszty kopalń – to problem, o którym od dawna wiadomo, a nie robi się praktycznie nic, choć wymaga konsekwentnych działań rządu – a tu jest podobno olbrzymie pole do popisu dla obniżenia kosztów. Warto wyjaśnić, na ile prawdziwa jest pogłoska, że pewien dyrektor kopalni, który chciał zmniejszyć wpływy mafii węglowej, został przez ministerstwo w trybie nagłym odwołany.

Problem polega na tym, że wiele wskazuje na to, iż cały problem górnictwa nie został poddany fachowej głębokiej analizie, bo przecież to, co przyszło z firmy BCG (Boston Consulting Group) trudno traktować poważnie. Jak napisał jeden z górników:

„Po przeczytaniu ich wniosków i zaleceń z audytu nie wiadomo było czy się śmiać czy płakać. Napisane same bzdury (…) Po zastosowaniu zaleceń firmy warunki się pogorszyły (…). I oczywiście podniósł się koszt wyposażenia przodka… Taka fachowa jest ta firma.” (podkreślenia moje – J.Ż.)

W ogóle jest problemem nadzwyczajna skłonność administracji rządowej wielu resortów do sięgania po ekspertyzy firm consultingowych o pięknie brzmiących angielskich nazwach, które co prawda nawet zatrudniają Polaków, ale zwykle młodych mocno jeszcze niedokształconych absolwentów, których dzieła eksperckie – wątpliwej jakości, choć bardzo wysoko wycenione przez te firmy – nie są poddane fachowemu nadzorowi specjalistów. Zdarzyło mi się czytać takie ekspertyzy i doprawdy, czasami ręce opadają – nie są warte ceny, jaką polski podatnik za nie płaci – zresztą za prace, które powinni wykonać kompetentni urzędnicy ministerstw. Czy kwestią wydawania gigantycznych pieniędzy na ekspertyzy firm consultingowych nie powinien zająć się NIK?

Ludzie obserwują i dużo wiedzą. Znamienny jest inny głos internauty:

~Paweł.:  Mój brat pracuje w kopalni Brzeszcze. Z tego co mówił w kopalnię wpakowano kilkadziesiąt milionów zł. w sprzęt – jest doinwestowana, wydobywa bardzo dobrej jakości węgiel. Jednak komuś zależy na tym by upadła – oczywiście po chwili przejdzie w prywatne łapki wraz z całym inwentarzem – i chyba o to w tym wszystkim chodzi. Tam pod ziemia są miliardy zł do wydobycia, jednak władze spółki węglowej celowo doprowadziły do takiego stanu finansowego – węgiel można było wydobywać tylko jeśli podstawiano wagony – których nie podstawiano… Rozwalą tę kopalnie – czyt. sprywatyzują – ludzi przekupią odprawami tylko po to by mieć święty spokój – zresztą Unia rzuci kasę na tą „restrukturyzację”. Górnicy gdy skończy się kasa wyemigrują tam gdzie opłaca się wydobywać lub wrócą do tej samej kopalni tyle że właściciel już nie będzie polski. Jednym słowem przez ostatnie lata wpakowano kupę kasy w kopalnie którą teraz skazuje się na zamknięcie – to zwyczajne wrogie przejęcie i wyobraźcie sobie ze robi to nasz rząd – polski rząd… pozbywa się pokładów węgla i twierdzi ze to dobre. Brak słów. Górale nie odpuszczą, będziemy walczyć. Kulczyk już wybudował autostradę i kasuje około 50zł za przejechanie 150km. W Irlandii gdzie mieszkam – tak, w tej pogrążonej w kryzysie Irlandii za przejechanie 250km z Cork do Dublina płacę mniej niż 4 euro czyli równowartość 30 minut pracy za minimum. Tak…- też mi się w to nie chce wierzyć ze Polacy tak dali sobie na…ać na głowy różnym cwaniaczkom. Kulczyk również ma największą bazę przeładunkową węgla który sprowadza z miłującej pokój Rosji – rozprowadza go po całej Polsce jako „polski” węgiel. Kulczyk również jest nieoficjalnie zainteresowany kupnem kopalń przeznaczonych do likwidacji. Kopalnie są zarządzane przez ludzi namaszczonych przez obecnie rządzącą partię i to ci „fachowcy” są odpowiedzialni za obecny stan – to jest celowa dewastacja, zadłużenie po to by przejąć za grosze. A węgla w samych Brzeszczach jest na 30 lat wydobycia!!!! Pobudka lemingi !!! (podkreślenia – J.Ż.)

No comment. To powinno być zbadane. Niestety, przez cały okres tej niefachowo przygotowanej transformacji mamy obciążający nas problem prywatyzacji przez tanią wyprzedaż przedsiębiorstw, dopuszczanie do wrogich przejęć i likwidacji znacznej części potencjału gospodarczego Polski. Internauci na zapowiedź „wygaszania” kopalń odpowiedzieli spontaniczną akcją prezentowania „wygaszonych” polskich przedsiębiorstw, która pokazała skalę goryczy i rozczarowania, rozkrajanych serc  –  jak ktoś powiedział:

„NIE TAK MIAŁO BYĆ, NIE O TAKĄ POLSKĘ ŻEŚMY WALCZYLI”.

Wyniki tej akcji załączam w nieco skróconej i przeredagowanej wersji, bez nazwisk autorów, ale niektóre głosy wymagają komentarza i wyjaśnień.

Tak, serce się kraje, gdy się patrzy na ten „krajobraz po bitwie”. Bitwie o lepszy gospodarczo ustrój, jakim jest kapitalizm. Jak napisał jeden z uczestników tej debaty. P. H. Duncombe M.:

Mój teść jest twardym jak skała człowiekiem. Nie zna Twittera. Pokazałem mu dyskusję o #wygaszone i wszystkie zdjęcia. Właśnie się rozpłakał.

Warto w związku z tym wyjaśnić kilka kwestii, bo jak pokazuje ta spontaniczna debata – jest wiele nieporozumień. Tak więc po pierwsze, sprawa nieefektywności i dotowania. Pisze jeden z internautów:

Andrzej M.  Juchnowiec Kościelny, Podlaskie: Niewielu zauważa, że te zakłady to pokomunistyczne, nieefektywne i przynoszące straty relikty. Kto miał dopłacać?

Pan Andrzej dał się nabrać jak większość społeczeństwa i niestety część polityków, po których można by się spodziewać większego zrozumienia problemu. Wyjaśnię to na bardzo uproszczonym przykładzie:

Przypuśćmy, że w jakimś małym kraiku pracuje 2 tys. osób podzielonych równo na dwa sektory gospodarki: nieefektywny ekonomicznie sektor A i efektywny, wydajniejszy sektor B; przypuśćmy, że towary z obu sektorów są nabywane przez całą społeczność; między produktami istnieje częściowa wymienność konsumpcyjnej użyteczności, wszyscy potrzebują i pierwszego, i drugiego, choć częściowo są zastępowalne. Pierwsza grupa tysiąca osób wytwarza produkty o wartości liczonej po kosztach na 1 mln, które są dotowane i oferowane rynkowi za 900 tys. Jasne jest, dlaczego się  dotuje: po to, by skontrować tańszy import oferowany z sąsiedniego kraju, który produkt identyczny, jest gotów dostarczać właśnie za 900 tys. Zatem społeczeństwo jako całość ponosi na ten sektor koszty 1 mln – to są płace pracowników pierwszego sektora, ale uzyskuje ze sprzedaży tylko 90% tej kwoty – są zatem straty. Natomiast produkt wytworzony przez drugą grupę jest wart 1,1 mln, ale pracownicy otrzymują tylko 1 mln, bo oddaje się nadwyżkę 100 tys. dla dotowania produktu wytwarzanego przez pierwszą grupę. Jak łatwo zauważyć, PKB tego kraiku wyniesie 2 mln – oczywiście licząc zarówno jako sumę dochodów (1 + 1), jak i sumę wartości produktów (0,9 + 1,1). Redystrybucja dochodów zubożyła drugą grupę o 100, i o tyleż wzbogaciła pierwszą, której wynagrodzenia zostały podwyższone w stosunku do przychodów ze sprzedaży dotowanego produktu sektora A.

Oczywiście w tej gospodarce jest istotna nierównowaga, bo wartości produkcji sektorów A i B nie są równe dochodom ich pracowników: pierwsza grupa zarabia 1 mln, a produkuje za 900 tys., zatem oszczędzi pewną nadwyżkę uzyskiwaną dzięki dotacjom, natomiast druga grupa produkuje za 1,1 mln, a zarabia tylko 1 mln, pozbawiono ich 10% wypracowanego dochodu, zatem cały produkt jest wykupywany przez obie grupy pracowników pod warunkiem, że pierwsza grupa  „pożyczy” 100 tys. drugiej, by mogła wykupić produkt przez siebie wyprodukowany (jak powiadał Henry Ford: moi pracownicy powinni zarobić tyle, by mogli kupić wyprodukowane w mojej fabryce samochody).

Przepuśćmy teraz, że dzielny neoliberalny rząd tego kraiku powie: – Dość z dotacjami, niech nieefektywni zbankrutują – i wygasi produkcję pierwszego sektora. – Koniec, nie pozwolimy na straty, nie będziemy obciążać ciężko i efektywnie pracujących robotników sektora B – no i teraz dzięki śmiałemu posunięciu neoliberalnego rządu są oni bogatsi o 100 tys., zarabiają 1,1 mln i mogą wykupić bez zadłużania się cały wytworzony przez siebie produkt.

Suuuper… ale nie całkiem. – Pozbyliśmy się przedsiębiorstw, które przynoszą straty, czy jesteśmy dzięki temu bogatsi? – Pytają mieszkańcy tego kraiku. Tak się wydaje laikom, ale nie jest super, bo nie da się ukryć, że teraz ten kraik produkuje już tylko za 1,1 mln, jego PKB spadł, kraj jest ewidentnie biedniejszy. Okazuje się, że likwidacja czegoś, co przynosi straty jest jeszcze większą stratą. Choć ta druga grupa może czuć się usatysfakcjonowana tymi zmianami, ona jest bogatsza o 100 tys., to mimo wszystko krajowi brakuje produktu wytwarzanego dotąd przez nieefektywny sektor A, kraj jednak utracił dochody o wartości 900 tys. – No – powiedzą doradcy neoliberalnego rządu, którzy z laptopami przyjechali z Chicago i Bostonu –  ale teraz w miejsce dotowanej, przynoszącej straty produkcji sektora A możecie importować taki sam produkt taniej niż żeście go produkowali, sprowadzicie go sobie za 900 tys.

Ale za co sprowadzić ten produkt? Po to, by importować, trzeba coś wyeksportować, nasz kraik musi pozyskać dewizy, zatem wzbogaceni pracownicy sektora B muszą sprzedać za granicą część produkcji sektora B dla sfinansowania zakupów produktu importowanego w miejsce tego, co wcześniej produkował sektor A. Redystrybucja dochodów komplikuje się, a PKB naszego kraiku jest i tak mniejszy, zaspokojone zostaną tylko potrzeby ludności zatrudnionej w sektorze B, reszta pozostanie w biedzie, bo utraciła miejsca pracy.

Trzeba pamiętać, że zawsze dobrobyt narodu jest określony przez to, co ten naród wytwarza w wartości ogólnej dóbr materialnych. Można wziąć sobie w ramki taką oczywistą prawdę ekonomiczną:

LEPIEJ DOTOWAĆ I PRODUKOWAĆ NIŻ NIE DOTOWAĆ I NIE PRODUKOWAĆ.

Bo źródłem dobrobytu jest jednak produkcja, a nie brak produkcji. Oczywiście lepiej by było i produkować i nie dotować, gdyby oba sektory produkowały za 1 mln i za tyle sprzedawały, byłaby świetna równowaga i produkt narodowy byłby na stabilnym poziomie 2 mln – ale dotacje zostały wymuszone przez otoczenie. Lepiej być bogatym i zdrowym niż biednym i chorym, ale  chyba każdy się zgodzi, że najgorszą wersją jest: umrzeć w zdrowiu. Dotacja, jak pokazał ten przykład, wprowadza pewną nierównowagę, i nie jest jako taka satysfakcjonującym rozwiązaniem ekonomicznym, ale lepiej uchronić tę produkcję niż ją likwidować. Rzecz w tym, by nie „wygaszać”, a zastąpić nieefektywną produkcję sektora A przemysłem technologicznie lepszym, nowocześniejszym. Doprowadzenie do usunięcia nierównowagi i przestawienia przynoszącej straty produkcji sektora A na coś rentownego wymaga czasu, inwestycji, jest skomplikowanym procesem ekonomicznym – czego nie rozumieli dyletanci wprowadzający w Polsce transformacje ekonomiczną w sposób, którego skutki ilustrują zdjęcia internautów. Myśleli, że „wystarczy wprowadzić rynek i stabilny pieniądz” – ale rynek okazał się walcem, który wyrównał do gruntu, bo niedouczeńcy takie stworzyli mu warunki – błędną polityką dochodową, dyletancką polityką pieniężną i finansową, brakiem polityki przemysłowej – gdy nie rozumiano, że nieefektywność jest skutkiem określonych uwarunkowań, które należało zmienić; że moce produkcyjne dostosowane do wymagań poprzednich układów i zależności ekonomicznych należy nie likwidować a przestawić na inne tory, a to wymagało świadomej sterującej roli państwa. Głosu inżynierów a nie pożal się (tu nie wymienię Jego imienia nadaremno) finansistów i niedouczonych ekonomistów.

I drugi ważny wniosek: Podstawą dobrobytu jest produkcja dóbr materialnych. Pojawił się oto ciekawy głos:

Łukasz R. : Współczuję tym, którzy odnoszą krzywdę przez #wygaszone. Ale w większości to przemysł, a więc światowy trend przechodzenia w sferę usług.

Nasi niedouczeni reformatorzy też tak mówili i pan Łukasz podobnie jak pan Andrzej dał się nabrać, współczuję. Oczywiście gdy produkcja sektora A została wygaszona, to być może jego pracownicy znajdą jakieś zatrudnienie w sektorze usług, ale złudzeniem jest sądzić, że kraj może się dzięki temu wzbogacić. Usługi nie zbudują pozycji gospodarczej kraju i dynamiki PKB, w zasadzie rosną na wtórnym podziale dochodu wypracowanego dzięki wytwarzaniu dóbr materialnych. Dynamikę gospodarki buduje produkcja dóbr materialnych. Na te głupstwa o prymacie usług i że można zastąpić gałęzie produkcyjne usługami, za to sprowadzać tańszą produkcję z Azji dali się nabrać i Amerykanie – skutek: wygaszone Detroit, co zresztą pokazał jeden z internautów, którego pominąłem, bo mnie interesuje Polska. Na usługach mogą zarobić nieliczni i na nielicznych usługach, które można eksportować – tymczasem Chiny trzymają się mocno i budują swą potęgę właśnie na przemyśle.

Większość pokazanych na tych zdjęciach ruin to wyłącznie wynik niekompetencji reformatorów, którzy stworzyli warunki, które do tych upadłości doprowadziły, oraz nieudolności konkretnych osób, którym w tym bezmyślnym systemie oddano przedsiębiorstwa „w zarządzanie”. Były wrogie przejęcia, bo w swej ignorancji i bezmyślności reformatorzy wydumali koncepcję „inwestora strategicznego”, czyli kogoś „z branży”, który przyjdzie i doinwestuje, rozwinie polską firmę. Ale przecież nonsensem było sprzedawać firmy ich konkurentom zagranicznym, jest podstawą wiedzy ekonomicznej, że kapitalizm to system mający strukturalną skłonność do nadprodukcji – po co im jeszcze produkowanie w Polsce? Jeśli weszli, to tylko po to, by zlikwidować konkurencję i co najwyżej ulokować w Polsce te części procesów technologicznych, które dają najmniejszą część wartości dodanej – te dające największą, zostawili u siebie lub jako właściciele transferują do siebie (70 mld rocznie). Przypominam, że wartość dodana to płace pracowników i zyski właścicieli.

Była też zwyczajna głupota – wiele przedsiębiorstw upadło, gdy dostały się w łapy „finansistów” z NFI, gdzie poziom niekompetencji i nie tyle zwyczajnej, co nadzwyczajnej durnoty przekraczał wszelkie granice – wiele przedsiębiorstw po prostu bezmyślnie doprowadzono do upadłości i rozkradziono to, co dało się upłynnić, bo przecież nie mieli podstawowej wiedzy biznesowej ani technicznej – finansiści z zasady jej nie mają, tym bardziej ci niewydarzeni macherzy z NFI – przecież do prawdziwego biznesu trzeba jednak mieć talent i serce…. Przede wszystkim serce.

I wreszcie istniał jeszcze jeden trend „wygaszania” polskiej produkcji. To wynik działania tzw. specjalnych układów zamkniętych. Powstały wielkie biznesy importowe, dla których konkurencją była produkcja krajowa. Import to najprostszy biznes, jak się mówi, importować każdy głupi potrafi, wystarczy tylko mieć kontakty – ale wtedy produkcja krajowa wadzi, bo odbiera rynek, zwłaszcza przy słabym złotym, bo wtedy import jest drogi. Opisywano wiele przykładów metodycznego niszczenia polskiej produkcji konkurującej z importem – szczególny przykład to wybijający się w latach 90-tych polski przemysł komputerowy – padł jak wzbijający się do lotu łabędź ustrzelony przez pijanego myśliwego. Także tam, gdzie tak konstruowano warunki różnych przetargów, by wygrał obcy, a nie polski – i to też przyczyniało się do „wygaszania” krajowych przedsiębiorstw bynajmniej nie z powodu ich nieefektywności.

I jeszcze jedno przekłamanie.

Pan Radek M.:  #wygaszone vs #wybudowane Podobno chodzi o miejsca pracy:) Tutaj jest nokaut. Pracujących było w 2007 13,8mln w 2014 16,1mln, zatem chce powiedzieć: „patrzcie może i wygaszone, ale więcej ludzi pracuje, nie ma co płakać”. (podkreślenie J.Ż.)

Ale to nie tak, śmieją się, że pan podpisujący się jako Radek, pewnie pracuje w dziale propagandy Urzędu Rady Ministrów lub jest z młodzieżówki PO. Mamy tu przykład typowej dezinformacji sianej przez internet. Więc zadaję panu Radkowi prawy prosty i ja go nokautuję: no bo przecież wystarczy zajrzeć do rocznika statystycznego, w 2007 r. liczba pracujących to 15,5 mln osób, w 2013 r. 15,6 mln, w III kwartale 2014 16,06 mln – rzeczywiście nieco więcej niż w 2007 r., ale ta liczba przytoczona przez pana Radka dla 2007 r., jest – trzeba bezlitośnie powiedzieć – po prostu kłamstwem, które ma pokazać, jak to niby wzrosło zatrudnienie za rządów PO. Liczba pracujących jest od lat mniej więcej stabilna, w okolicach 15-16 mln osób, ale problemem jest – gdzie ludzie pracują, co wytwarzają, czy wytwarzają bogactwo, czy biorą udział w podziale biedy.

I cały ten smutny obraz to po prostu świadectwo, że dla wielu ludzi w Polsce cały ten „sukces gospodarczy” transformacji opracowanej przez ekonomicznych dyletantów, a wprowadzany przez hochsztaplerów i czasami zwykłych głupców albo ludzi nam nieprzyjaznych, stał się włączeniem w podział narodowej biedy – i dlatego ludzie tak gorąco protestują przeciw kolejnej akcji wygaszania polskiego przemysłu. I MAJĄ RACJĘ!

Załącznik: #wygaszon