Felietonista Paweł Smolorz opublikował na łamach „Dziennika Zachodniego” bardzo dobry tekst. Chętni bez problemu odnajdą ten felieton w archiwum. W większości zgadzam się z tezami Pawła, jednak postanowiłem uzupełnić jego tezy swoimi przemyśleniami i doświadczeniem.
Zatem pozwalam sobie zabrać czas Czytelnikom i zapraszam do lektury. Nadmieniam, że odmówiono mi publikacji tego tekstu na łamach „DZ”.

***
„Paweł Smolorz nie ma racji”
Z dużym zainteresowaniem przeczytałem bardzo dobry artykuł Pawła Smolorza, opublikowany również na jego blogu, pod tytułem: Ślązacy „w likwidacji”. Wyjątkowe wrażenie wywarł na mnie autor poprzez przypisanie poszczególnym działaniom sądu, orzekającego w sprawie Stowarzyszenia Osób Narodowości Śląskiej, kierunkowych myśli znanych filozofów. W szczególności ujął mnie nawiązując do Immanuela Kanta w zakresie obiektywizmu ludzkiego i „aparatu poznawczego”. Niestety stan, który opisał Paweł Smolorz jest rzeczywistością. A rzeczywistość nie tylko nie jest obiektywna, ale wręcz nie może być obiektywna.
Stosunkowo niedawno sięgnąłem do dzieł Hegla i Kanta, dlatego, że obaj byli wielokrotnie wywoływani jako twórcy opisu pewnych relacji społecznych przyporządkowanych obecnym, bieżącym wydarzeniom politycznym w naszym kraju. W ich „arcydziełach” nie znalazłem nic konkretnego.
Wracając do rzeczywistości. To co widzimy najczęściej nie jest rzeczywistością, ani w sensie filozoficznym ani fizycznym. Prosty przykład: gdy słońce jest w zenicie i patrząc na nie razi nas w oczy, to widzimy je małe. Czy rzeczywiście słońce jest w tym miejscu? Załóżmy, że tak. Gdy za kilka godzin będzie zachodzić, i patrzymy na nie, nie razi nas już w oczy i jest znacznie większe niż w południe. A czy jest w tym miejscu, w którym je widzimy? Nie, bo widzimy tylko promienie słońca, które rozszczepia atmosfera działając jak pryzmat. My je jeszcze widzimy, a ono już dawno zaszło.
Tak samo jest z rzeczywistością. Żeby mieć pewność prawdziwego obrazu powinniśmy użyć do detekcji inne metody poznawcze.
Wracając na chwilkę na kanwę filozofii. Jako pierwszy z tym problemem zmierzył się Platon, gdy widział cienie w jaskini i w ten sposób uświadomił sobie, że obraz może nie być rzeczywisty.
Gdy Ślązak rano patrzy w lustro, to co widzi? To jest właściwe pytanie, które powinniśmy sobie zadawać każdego poranka. Widzi siebie, rzeczywistego. A jego sąsiad też widzi siebie, ale może nie być ślązakiem, może być bardziej lub mniej „śląski”. Natomiast co widzi kobieta z Opola, która może kiedyś miała Ślązaka za sąsiada a Ślązacy są dla niej dokładnie tym samym, czym są Zulusi albo Czeczeńcy? Widzi rzeczywistość. Z tą tylko różnicą, że jej postrzeganie jest zdeterminowane wcześniejszym nałożeniem kilku różnych „filtrów”, w tym np. etnicznego, historycznego, czy najbardziej niebezpiecznego – osobistego.
Rzeczywistość może być wypaczona nie tylko przez filtry, ale również przez odbicia, czyli lustra, co znajduje potwierdzenie w teoriach wielu nowożytnych filozofów.
Wtedy Ślązak nie będzie dostrzegany w sensie rzeczywistym w ogóle. I dla mieszkańca Warszawy będzie dobrym kolegą tylko wtedy, kiedy będzie akceptował jego przyzwyczajenia, reguły i wspólną część historii. Kogo interesują Ślązacy? Nikogo.
Posłużę się przykładem. Od kilku lat w klapie marynarki noszę motylka w naszych narodowych, śląskich barwach: złoto – błękitnych. Nie mam wątpliwości, że jest on ładny i charakterystyczny, tak więc wiele osób pyta mnie systematycznie co symbolizuje ten znak? A ja niezmiennie odpowiadam, że jest to motyl w barwach narodowych. I zawsze słyszę hasło: „Co? Jesteś z Ukrainy?” „Nie, to barwy narodowe Śląska”. I tutaj, w tym momencie mojej rozmowy teorie Kanta zawsze zawodzą. Przy pomocy „aparatu poznawczego” moi rozmówcy dzielą się do dwóch kategorii.
Pierwsza to ta, która widzi rzeczywistość taką jaka ona jest, czyli mnie – grubego, łysego, jawnie deklarującego się do przynależności etnicznej czy narodowej. Ich spojrzenie nie jest ani cieniem, ani nie jest odfiltrowane lub zakrzywione. Duża część tej grupy w podświadomości oczekuje również, że będą przeze mnie postrzegane z szacunkiem, jako osoby potencjalnie odmienne.
Druga grupa to ci, którzy natychmiast reagują, twierdząc, że nie ma czegoś takiego jak „naród” czy grupa etniczna Śląska. Ich postrzeganie rzeczywistego motyla jest wykrzywione poprzez lustrzane odbicia lub filtry. Dlaczego tak się dzieje? Powodów jest wiele. Najważniejszym z nich jest brak akceptacji odmienności – z reguły są to ci sami ludzie, którzy nie akceptują odmienności mojego przyjaciela Roberta Biedronia lub Anki Grodzkiej. Inni z tej grupy dostrzegają pewną wartość, jaka za mną stoi, czyli rzeczywistość czegoś więcej bądź lepiej. I to stanowi dla nich zagrożenie w myśl zasady, że jeżeli sąsiad ma więcej niż ja, to jest to zły sąsiad. Są też tacy, którzy nie są w stanie pojąć i dostrzec tej wartości. A człowiek z natury boi się tego czego nie rozumie. Dlatego bariera za uznaniem i wyodrębnieniem nowej, oznaczonej grupy etnicznej jest tak duża. Polak = ok. Polak Ślązak = nie ok. Bo Polak Ślązak miałby potencjalnie „coś” więcej niż tylko Polak.
Spróbowaliśmy kilka lat temu zgłosić narodowość śląską. Założyliśmy Ruch Autonomii Śląska. Gdy to nic nie dało, Marek Plura zgłosił ustawę o ślonskiej godce. Jest tak głęboko schowana w sejmowej „zamrażarce”, że nawet ognie piekielne jej nie odmrożą. W końcu złożyliśmy, dzięki 140 tysiącom podpisów, w trybie inicjatywy obywatelskiej, projekt zmiany ustawy o grupach etnicznych i mniejszościach narodowych. Wprawdzie poprosiliśmy Sejm o takie same prawa jakie mają Romowie, ale ich nie dostaniemy.
Czy to znaczy, że cała strategia upominania się o swoje jest błędna? Tak. Dlaczego? Bo kto dzisiaj w Sejmie i w Senacie wyjdzie na mównicę i zadeklaruje swoją śląską narodowość? Dwie osoby. Jeden senator i jeden poseł. Jest jeszcze Marek Plura w Brukseli, ale tam o śląskości wiedzą tyle ile ten słynny murzyn na statku w Egipcie, który spytał mnie: Where are you from? Odparłem: I come from Silesia. Na to usłyszałem: Yes, fine. Ok.
Czy to znaczy że mamy się poddać? Nie. Skoro się nie da iść murem, bo jesteśmy za słabi, jest nas za mało a w dodatku zbyt się „różnimy”, to znaczy, że należy przeniknąć do obozu tego, który nam odmawia swoich praw. Bo przecież są Ślązacy o poglądach prawicowych, lewicowych, a w powiatach śląskich wybiera się posłów i senatorów, radnych i włodarzy miast. To może trzeba przeniknąć w struktury istniejących dzisiaj partii politycznych, nawet nam nieprzychylnych, takich jak PIS, i realizować swoje cele niekoniecznie z otwartą przyłbicą. I nie nawołuję tutaj do partyzantki tylko do oswojenia i przejęcia struktur. Bo przecież Ruch Autonomii Śląska jest tylko stowarzyszeniem a nie partią polityczną. A te decydują o kształcie polityki państwa wobec własnych obywateli.
***

Przed publikacją podzieliłem się tym tekstem z moim dyskutantem – Pawłem Smolorzem. Oto jego odpowiedź:
„Panie pośle,
ciekawy tekst. Powołując się na idealizm transcendentalny I.Kanta chciałem własnie zasugerować, to, że nasza percepcja rzeczywistości jest nieprawdziwa przez co nieobiektywna. Więc zasugerowałem – cynicznie co prawda – że „mogę nie mieć racji” – zdaje się więc, że w moim przekazie, jak i w Pańskim, co do istoty sprawy – pełna zgoda. Nie do końca jednak zgadzam się, że „przenikanie” w struktury partyjne – jeśli dobrze Pana zrozumiałem, trochę na wzór „konia trojańskiego” – jest możliwe. Aczkolwiek to Pan jest bliżej tych struktur. Ma Pan jednak racje, że otacza nas miernota odwagi cywilnej w szeregach ludzi, którzy faktycznie mogliby coś zmienić w naszej sprawie. Dotyczy to posłów, ale także dziennikarzy – co dostrzegam niemal codziennie.
Serdecznie pozdrawiam
Paweł Smolorz”